tradycyjną spacerową trasą.
Zaczęłam od parku. Większość magnolii zmarzła z kretesem, paradoksalnie przetrwały te od północnej strony - bo nie zdążyły się wcześniej rozwinąć.
Na klonie śpiewa zięba
Kasztanowce rozwijają listki, lipy w pąkach, graby w hm kwieciu.
Na pierwszych mleczach pierwsze pawiki.
Pod nogami zawilce - całe dywany zawilców.
Dochodzę do starorzecza.
To białe to tym razem nie brud, tylko utopione płatki kwitnących na brzegu mirabelek. A dalej kąpał się kaczor.
Poza kaczorami krzyżówek na wodzie nie ma nic - więc idę w stronę działek.
Tam mrozowych uszkodzeń jeszcze więcej - mijam pomarznięte magnolie, morele, nawet zwarzoną forsycję. W krzakach miga mi raniuszek, pierwiosnek, z aparatem dopadłam dopiero sójkę.
I szpaki.
Pustułki też nie zdążyłam sfotografować. Kwitnąca tarnina na szczęście nie uciekła.
Wierzba też nie.
Ścieżką przez rzepakowe pole skręcam na chmielnik.
Podziwiam wilczomlecze na miedzy
i nagle z chmielnika wyskakuje na mnie sarna.
Dwie sarny.
A właściwie sarna i koziołek.
I nie, to nie jest para, sarnie gody były na jesieni.
Idę dalej. Na resztkach błota poi się modraszek
i całe stado pszczół :)
Sad jeszcze śpi.
Gdzieś za sadem wyraźnie słyszałam skrzypiące żurawie, ale nie widziałam żadnego. Przeleciały dwie pliszki, zbyt szybkie na aparat, kilka chyba makolągw, a potem nad moją głową zawisł
chyba tak dziwnie ubarwiony myszołów? Myszołowy w ogóle mają dziesiątki kombinacji barwnych, zależnych nie tylko od płci i wieku, więc może i myszołów, chociaż wydał mi się ogromny, zbyt duży na myszołowa.
Wracam nad zasypane bielą płatków starorzecze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę jakoś podpisywać komentarze.