niedziela, 17 sierpnia 2025

po ścierniskach

 trasą pętelkową, tylko w odwrotnym kierunku niż zwykle. Zaczęłam od mostku drugiego


i przekroczywszy go skonstatowałam, że pszenicy już nie ma.




Jabłek jest - trochę. Ale jeszcze niedojrzałe.


Na drutach sierpówki i grzywacze



i szpak.

Obok drutów myszołów.



Szłam ścierniskiem po rzepaku



Tuż obok chmielnik. Na chmielniku makolągwy. Kilka.


Dużo.

Baaardzo dużo.



Doszłam do drogi przy działkach nad Wisłą. Właśnie jest w trakcie przebudowy.


Znikły wszystkie chaszcze oddzielające drogę od pól, wyrzucili stare wierzby pełne dziupli, teraz drogę od pól oddziela tylko zwał ziemi.



I po raz pierwszy stąd widzę nadwiślańskie wieżowce.


Osiedle Gościńczyk


i moje obserwatorium. To z pustułką.


Pustułki nie było, był bocian.


I dalej wzdłuż drogi wycięte wszystkie krzaki, i pocieszam się, że odrosną.


Tu już zaczyna się szeroka ulica, nie będą chyba przebudowywać. I krzaki w pasie bocznym są. Więc może i dalej kiedyś będą.


Skręcam w pole. 


Tu ostatnio łaziłam w pszenicy.


Mostek pierwszy. Nie ma perkozków?


A jakże, są. Na gnieździe?




W każdym razie młode siedzi na karku dorosłego, jak to u perkozów bywa.



W przeświadczeniu, że dziś nic bardziej niezwykłego już nie zobaczę, zaczynam wychodzić z parku. Oglądam się w pewnym momencie na Domek Chiński (kiedyś o nim napiszę) i widzę... nogi.


Za chwilę wyłania się reszta.



Było ich kilka, trzy co najmniej. Chyba dzikie, z rezerwatu na Kępie - przylazły tu na niewyschniętą trawę czy jak. Chwila jeszcze - i wszystkie na trzy-cztery uciekły, chociaż nie widziałam, żeby ktoś je spłoszył.

wtorek, 12 sierpnia 2025

godzinka nad starorzeczem

 w okolicach mostka pierwszego:


W wodzie śmigają malutkie rybki




i trochę większe błotniarki.



A to bodaj żabiściek.



Żab nie widziałam, były za to krzyżówki.


Weszłam na lipową ścieżkę, 

odeszłam kawałek od ludzi :), schowałam się w oczeretach.


Mrówki zaczęły mnie właśnie podgryzać (a wygłodniałe były, oj były...), kiedy na wodzie pokazał się ŁEB.


Pokazał się, zachlupotał i znikł.


Tym razem nie zdradziła mnie żadna sójka ani dzięcioł :), a migawkę aparatu od dawna mam wyciszoną do bezszelestu :). Perkozek, niczego nie podejrzewając, wynurzył się w całej perkozkowej okazałości.







Wypłoszyło go dopiero szczekanie psa na drugim brzegu. Ten sam pies wygonił z trzcinowiska łabędzie.






I popłynęły. Szczekanie ucichło, wodne życie zamarło w oczekiwaniu. Czy już jest bezpiecznie?

Pustka. Tylko nartniki


i ważki.




Pierwsze na wodzie pojawiło się podrośnięte już pisklę kurki wodnej.




i zaraz potem kilka dorosłych kurek.






Odchodząc, na pożegnanie zobaczyłam jeszcze puchaty kuperek perkozka. :)