Spacer pierwszy: za ZDUNG. Przez mostek
obok motylka, chyba taka zdarta rusałka ceik
i obok kilku łysek
i całej masy krzyżówek.
nade mną bociany
na dachu ZDUNGu całe stado makolągw
a myszołów wyraźnie miał na nie chrapkę.
Pszenica
chmiel
jabłka
i chmury nad głową
i ni żywego ducha, tylko stadka makolągw.
Zaczęło padać i uciekłam do domu. Reaktywację spaceru podjęłam po południu, udając się tym razem do parku.
Szukając choć trochę spokoju (tym razem spacerowiczów tłum, pogoda się wyraźnie poprawiła), zeszłam na dolne ogrody wielkimi kamiennymi schodami obok Świątyni Sybilli.
Przechodzę przez mostek i znowu tonę w pszenicy.
Maszeruję przez chwilę tą wyciśniętą przez maszyny koleiną.
Starorzecze kryje się w tym pasie krzaków pomiędzy pałacem a polem.
A na starorzeczu kryje się perkozek. Dobrze się kryje.
Ja się kryłam słabiej, okrzyczała mnie sójka, wyśmiał zielony dzięcioł. To wystarczyło, żeby perkozek znikł.
A pod nogami mięta nadwodna - pachnie wprost upojnie.
A nad wodą łączeń baldaszkowaty. Teraz piszą: baldaszkowy.
A to nasienniki kosaćca żółtego. Imponujące.
A to bodaj jakiś kruszczyk - jeden z naszych storczyków. Ten już przekwitł
a ten dopiero ma pączki.
Sprawdzam gugla i obiecuję sobie przyjść za parę dni, żeby złapać tego kruszczyka? na kwitnieniu i potwierdzić lub zdementować jego storczykową tożsamość.
Na pożegnanie ze spacerem jeszcze kurki wodne
wieczorna kąpiel
i spać - w dziurę między trzcinami.
A słońce coraz niżej i już ucieka
jakby pokłuło się na zabłąkanej jednej jedynej tu szczeci, obraziło się i szło do domu
na pożegnanie zostawiając na pałacowych ścianach misterne freski.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę jakoś podpisywać komentarze.