Sansewieria (swoją srogą, nazwa pochodzi od San Severo, nazwy miejsca, z którego pochodził jakiś ważny dla nazywacza roślinki człek - dosłownie San Severo to święty srogi, względnie północny :) zwana też wężownicą (bo podobno przypominała komuś skórę węża) albo złośliwie językiem teściowej (że długi i ostry jak jej liście) :P mieszka ze mną od kilku ładnych lat. Jest to roślinka niespecjalnie wymagająca, wytrzymująca dużo, a zatem mieszka w takich miejscach, w których kilka kwiatków przed nią mi już, niestety, zdechło.
Sansewierii jest kilka odmian, mogą mieć liście zielone w ciapki bez krawędzi w innym kolorze lub z jasną krawędzią. Moja to bodaj sansewieria gwinejska. Z krawędzią w jasnej żółci. Poza podlewaniem góra raz na tydzień nie wymaga specjalnego cackania się.
Podobno można sansewierię rozmnażać z kawałków liścia i ja to kiedyś wypróbuję (i dam znać). Zamierzam także zweryfikować, czy podczas mnożenia z liści potrafi zaniknąć ozdobna krawędź. Ale to w przyszłości.
Podobno wężownice czasem kwitną, mojej się jeszcze nie zdarzyło. Jak zakwitnie, dam znać. Na razie rozmnażam ją z sukcesem przez odrosty. Mam już dwoje samodzielnych dzieci od mojej pierwszej wężownicy.
Każda szanująca się wężownica od czasu do czasu wypuszcza jakiś odrost.
Na początku jest malutki, ale stale rośnie.
Jak już dorasta do wielkości mamy (zwykle jednym liściem), można go oddzielić.
Wyciąga się roślinę z doniczki
odcina odrost (musi, ale to _musi_ mieć kilka własnych korzeni)
i wsadza się roślinki w dwie osobne już doniczki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę jakoś podpisywać komentarze.