wtorek, 16 lipca 2024

Wakacje 2024 (2/5)

 tu :klik: jest pierwsza część wpisu.

Jedziem. 

22. 16 lipca, wtorek - zaprowadziłam mamę do lekarza.

23. 16 lipca, wtorek - usmażyłam placki z cukinii ze szczypiorkiem.


24. 17 lipca, środa. Posprzątałam (wakacyjnie) całe mieszkanie.


25. 19 lipca, piątek. Zrobiłam zakładki, wylądowały u Magdy.


26. 21 lipca, niedziela. Zdjęcie Wisły.


27. 21 lipca, niedziela. Parasolki 1 - malowanie po numerach.


28. 24 lipca, środa - zdjęcie zająca.

29. 25 lipca, czwartek. Zdjęcie bobra.


30. 26 lipca, piątek - ciasto dla ciotki Anny.


31, 32. 31 lipca, środa - przerwałam pietruszkę, podsypałam nawozem i zamroziłam na zimę to, co uratowałam z przerwanej



33. 1 sierpnia, czwartek - kupiłam dla mamy nowy zegar


34. 1 sierpnia, czwartek - zdjęcie "kolibra", czyli furczaka


35. oraz tygrzyka


36. 2 sierpnia, piątek. Wyplewiłam maliniak.


37. i założyłam skalniak na balkonie.


38. 5 sierpnia, poniedziałek. Poszłam z mamą do okulisty

39. 5-9 sierpnia. Zapuszczam mamie krople do oczu co 4 godziny.

40. 6 sierpnia, wtorek. Kupiłam mamie lodówkę.

 


c.d.n.

poniedziałek, 15 lipca 2024

przy wodopoju

 W moim ogrodzie stoją cztery poidełka.

Jedno jest raczej ekskluzywną własnością mojego jeża. Jest małe i niewygodne dla ptaków, które czasem (z rzadka) zanurzają w nim jedynie dziób. Drugie raczej pełni rolę poidełka dla owadów - stoi w cieniu, a utopiona w nim szyszka improwizuje owadzie lądowisko i pas startowy.

Dwa prawdziwe, ptasie poidełka (i kąpieliska) stoją sobie na trawniku i frekwentują je głównie kosy. Potrzebują wody zwłaszcza w słoneczne, upalne dnie, jakie ostatnio mamy. Z tym, ze z kosami jak z dziećmi: przed 3 godziny poidełka stoją puste i nikogo nie interesują, ale jak przyleci już pierwszy kos, natychmiast przylatują kolejne ptaki i zaczyna się walka o poidełko. Właśnie o to zajęte, chociaż drugie stoi puste. 

Oto w końcu ten pierwszy nadleciał. Młodziak, tegoroczny.


Pokręcił się chwilę po trawniku z miną "w ogóle mnie to poidło nie obchodzi". ponieważ nie zareagowałam, przysiadł na brzegu szerokiej i płytkiej blachy do pieczenia. Poidełka dla ptaków _muszą_ być płytkie. Inaczej będziemy mieli nie poidełka, tylko topidełka.

No, więc mówię, przysiadł na brzegu.

Rozejrzał się

Podrapał :)

Napił

Jeszcze chwilę podumał (baba patrzy, czy ona na pewno nie je kosów?)

i w końcu zdecydował, że niech już tam będzie, wskoczy :).

Kąpał się w najlepsze, kiedy prawa do wanienki zgłosił drugi kos.


Pierwszy wyszedł 


popatrzył


i zaczęła się bitwa pod krzakiem porzeczki. O prawa do wanienki.


Po chwili zwycięzca powrócił, przekonany o pełni swoich praw do kąpieliska
\


dokonał ablucji




i uciekł.


Pokonany przeciwnik wycofał się w stronę drugiego poidełka, zrobionego z przykrywki po beczce na deszczówkę. I tam zaczął się kąpać do woli.


I wtedy przyleciał drozd. Zajrzał najpierw do pustej chwilowo blachy


ale ponieważ była pusta, nie wydała mu się atrakcyjna.

Odleciał. 


Tylko po to, żeby zainstalować się w okrągłym poidełku z beczkowej przykrywki, gdzie ciągle urzędował kos.


Zaczęło się szczerzenie dziobów, chlapanie i straszenie się


aż w końcu na placu boju? eee kapieli? pozostał już tylko drozd.


Tymczasem do blachy przypięła się sikorka modra. Takie maleństwo, też tegoroczne.


Zanurzyła dziobek raz i drugi, popatrzyła na mnie z widoczną pretensją (woda nie była schłodzona...)


obdarzyła blachę ostatnim krytycznym spojrzeniem


i poleciała się bujać.



Na trawnik przydreptał duży, stary kos - samiec. Myślałam, że on też się wykąpie, ale on miał ważniejsze sprawy na głowie eee.... w dziobku.


Odwróciłam dyskretnie głowę, żeby nie patrzeć, w którą stronę odlatuje do gniazda, i na kompoście zobaczyłam pierzącą się właśnie sójkę.


Dla porównania: sójka nie pierząca się wygląda jakoś tak:


A potem, jak to z ptakami bywa, przez następną godzinę nikt nie zainteresował się już żadnym poidełkiem....

niedziela, 14 lipca 2024

co obżera morwę?

 

To jest morwa, która rośnie obok mojego bloku na środku śródmiejskiego blokowiska. Morwa jest pozostałością po ogrodach, które rozciągały się wokół stojących tu kiedyś małych domków. Chyba to już ostatnia morwa. Pamiętam, że było ich więcej, między blokami rosły też jabłonie i śliwy, ale już ich nie ma. 

W każdym razie morwa przetrwała i co roku w czerwcu oblepia się białymi owockami.


Owocki morwy są jadalne, ale strasznie mdlące, więc większości ludzi średnio smakują. Za to ptaki obżerają morwę namiętnie. Więc stanęłam dziś sobie w oknie z aparatem i... 

Zaczęłam od największych. Grzywacze:



Grzywacze obżerają morwę namiętnie i pełnym przekonaniem już od samego początku, kiedy owoce są jeszcze całkiem niedojrzałe, ale gęste. Kiedy owocki rzedną, grzywacze na morwach rzedną także. 

Najśmieszniejsze są młode grzywacze, usiłujące zachować równowagę, a mimo to się najeść.




Z dużych i częstych obżeraczy morw były jeszcze kawki.





Kawki znane są z tego, że żrą wszystko, co się do jedzenia nadaje, i połowę tego, co się do jedzenia nie nadaje. Więc morwy też żrą. 

Trochę mniejszy kaliber: kosy.
Kosy wolą dojrzałe, słodkie morwy, dlatego pojawiają się na drzewie później niż takie grzywacze.


Zaraz obok kosów podobne do nich  znane z owocożerności szare młode szpaczki. Różnią się od szarawych kosów na przykład kształtem dzioba.



No i kaliber najmniejszy, sajz es.
Mazurki, które gdzieś mi się pod oknem wylęgły:




Ten ostatni na pierwszy rzut oka widać, że młodziutki, tegoroczny. 
I sikorki modre, też młodziutkie, ciemne.





Całe to towarzystwo przegania się wzajemnie, a w przerwach napycha morwami pierzaste brzuszki do granic pojemności. 

Oczywiście te, które udało mi się złapać migawką, nie są jedynymi odwiedzającymi morwę. Więc może pojawić się niebawem kolejny morwowy wpis.