poniedziałek, 15 lipca 2024

przy wodopoju

 W moim ogrodzie stoją cztery poidełka.

Jedno jest raczej ekskluzywną własnością mojego jeża. Jest małe i niewygodne dla ptaków, które czasem (z rzadka) zanurzają w nim jedynie dziób. Drugie raczej pełni rolę poidełka dla owadów - stoi w cieniu, a utopiona w nim szyszka improwizuje owadzie lądowisko i pas startowy.

Dwa prawdziwe, ptasie poidełka (i kąpieliska) stoją sobie na trawniku i frekwentują je głównie kosy. Potrzebują wody zwłaszcza w słoneczne, upalne dnie, jakie ostatnio mamy. Z tym, ze z kosami jak z dziećmi: przed 3 godziny poidełka stoją puste i nikogo nie interesują, ale jak przyleci już pierwszy kos, natychmiast przylatują kolejne ptaki i zaczyna się walka o poidełko. Właśnie o to zajęte, chociaż drugie stoi puste. 

Oto w końcu ten pierwszy nadleciał. Młodziak, tegoroczny.


Pokręcił się chwilę po trawniku z miną "w ogóle mnie to poidło nie obchodzi". ponieważ nie zareagowałam, przysiadł na brzegu szerokiej i płytkiej blachy do pieczenia. Poidełka dla ptaków _muszą_ być płytkie. Inaczej będziemy mieli nie poidełka, tylko topidełka.

No, więc mówię, przysiadł na brzegu.

Rozejrzał się

Podrapał :)

Napił

Jeszcze chwilę podumał (baba patrzy, czy ona na pewno nie je kosów?)

i w końcu zdecydował, że niech już tam będzie, wskoczy :).

Kąpał się w najlepsze, kiedy prawa do wanienki zgłosił drugi kos.


Pierwszy wyszedł 


popatrzył


i zaczęła się bitwa pod krzakiem porzeczki. O prawa do wanienki.


Po chwili zwycięzca powrócił, przekonany o pełni swoich praw do kąpieliska
\


dokonał ablucji




i uciekł.


Pokonany przeciwnik wycofał się w stronę drugiego poidełka, zrobionego z przykrywki po beczce na deszczówkę. I tam zaczął się kąpać do woli.


I wtedy przyleciał drozd. Zajrzał najpierw do pustej chwilowo blachy


ale ponieważ była pusta, nie wydała mu się atrakcyjna.

Odleciał. 


Tylko po to, żeby zainstalować się w okrągłym poidełku z beczkowej przykrywki, gdzie ciągle urzędował kos.


Zaczęło się szczerzenie dziobów, chlapanie i straszenie się


aż w końcu na placu boju? eee kapieli? pozostał już tylko drozd.


Tymczasem do blachy przypięła się sikorka modra. Takie maleństwo, też tegoroczne.


Zanurzyła dziobek raz i drugi, popatrzyła na mnie z widoczną pretensją (woda nie była schłodzona...)


obdarzyła blachę ostatnim krytycznym spojrzeniem


i poleciała się bujać.



Na trawnik przydreptał duży, stary kos - samiec. Myślałam, że on też się wykąpie, ale on miał ważniejsze sprawy na głowie eee.... w dziobku.


Odwróciłam dyskretnie głowę, żeby nie patrzeć, w którą stronę odlatuje do gniazda, i na kompoście zobaczyłam pierzącą się właśnie sójkę.


Dla porównania: sójka nie pierząca się wygląda jakoś tak:


A potem, jak to z ptakami bywa, przez następną godzinę nikt nie zainteresował się już żadnym poidełkiem....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę jakoś podpisywać komentarze.