czyli przechadzka po zaśnieżonych alejkach w połowie lutego. Minus dwa stopnie, śniegu kilka centymetrów, zachmurzenie, chwilami prószyło. Zimno dawało się we znaki, więc trasa krótka.
(googlemaps)
Idę do parku zmarzniętą ulicą
i dziwię się, że klony srebrzyste już wyrażają ochotę kwitnienia
wchodzę do parku
witają mnie pawie.
O pawiach pewnie niedługo coś więcej napiszę. W każdym razie podziwiając pawie ogony o mały włos nie przeoczyłam na niebie tego oto jegomościa:
śliczny bielik zakrążył nad pałacem i poleciał w stronę Wisły.
A ja zdecydowałam, że jest za zimno, żeby wybierać się nad Wisłę, i weszłam do parku. Śniegu niewiele.
Ciszę zakłóca tylko stukanie dzięciołów
jeden dzięcioł nawet już zabębnił. Na klonach odkryłam żerujące stadko gilów.
Ciemno było, więc i zdjęcia niespecjalne, a gile siedziały dziś na samych czubkach drzew. Gdyby ktoś chciał zobaczyć lepsze zdjęcia i poczytać o gilach, zapraszam tu :klik: .
W zaśnieżonym, niemal wymarłym świecie kolejny przedwiosenny sygnał: leszczyna.
Idę górą wzdłuż parkowej skarpy, podziwiam widoki za zamarzniętym starorzeczem.
Podziwiam też nabrzmiałe pączki wiązów.
Schodzę na dół.
Nade mną ośnieżone schody tarasowe.
Zmarzłam jak... kos. Wracam. A ten kos objadający owoce na różance pożegnał mnie przy wyjściu z parku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę jakoś podpisywać komentarze.