niedziela, 22 czerwca 2025

po ziele świętojańskie

 

nietypową dla mnie trasą, bo po wale wiślanym i okolicach

lipowymi alejami





Cóż, zapachu Wam nie sfotografuję, ale o lipach pewnie napiszę...

W każdym razie lipową aleją doszłam do parku, a między lipami klucząc doszłam do mostku pierwszego, przy ulicy 4 Pułku.


Duszno  było strasznie i wszędzie latały podejrzane muchy, ale że Stary Wierzbus niedawno runął z hukiem :P i raczej nie był groźny, chociaż nadal, jak sądzę, był żywy


zdecydowałam się iść dalej. Ale najpierw przyczaiłam się w starorzecznych trzcinach


pod, a jakże, lipami



i w końcu zrobiłam przyzwoite zdjęcia perkozka. Co napełniło mnie radością głęboką i optymizmem co do innych zdjęć na przyszłość, ale o tym potem.

Perkozek na mój widok zrobił tak:



... i chlup.


Zachowywałam się naprawdę cicho - tak cicho, że śpiący gągoł ledwie oczy otworzył, i to chyba bardziej na perkozkowe chlup niż moje pojawienie się między trzcinami.


Równie dyskretnie z trzcin się wycofawszy, ruszyłam dalej. Przez pole pszenicy


wokół nadwiślańskich działek










aż do wiślanego wału.


Roślin po drodze było mnóstwo: maki, przymiotna, wyki, słoneczniczki, ognicha






Dziurawca jak na lekarstwo. Ano, na lekarstwo - i chyba za wcześnie przyszłam. Powinnam pojutrze.

Znalazłam kilka dziurawcowych kępek i zrozumiałam, dlaczego w zasadzie to powinnam ścinać je srebrnym sierpem :P. Podania głosiły, że tylko zioła ścinane takowym mają leczniczą moc. I racja. Srebrny nie srebrny, ważny był ten sierp - żeby całej rośliny nie zniszczyć. Jak obetniesz górę, dół odrośnie i jeszcze zakwitnie. Czemu nie zwykłym sierpem? Bo zwykłego nikomu by się nie chciało brać, wszyscy by łamali, darli, rwali, niszczyli. A tak - jest magia, jest ochrona przyrody.

Zatem ścinałam świętojańskie ziele niklowanymi nożyczkami i na to samo wyszło.


I tak doszłam do pomnika z 1944 roku, pisałam o nim tu :klik:


Przemaszerowałam jeszcze kawałek, ciesząc się widokami






i zasiadłam na trawie celem odmówienia właściwej porcji modlitw brewiarzowych.



Kończyłam, kiedy usłyszałam charakterystyczny fletowy głos. "Zofija" to nadinterpretacja, ale wilgi naprawdę śpiewają ładnie. Dłuuuugo czatowałam z aparatem - wilgi są jeszcze trudniejsze do zdybania niż perkozki. I udało mi się (na razie) uzyskać tyle:



No, pierwsze  moje zdjęcia perkozków też były do niczego, może na wilgę też przyjdzie czas?

Wracam. Zarośniętą drogą u podnóża wału.


Podziwiam żółte komonice (Tomcie Paluchy?) i zielone jeszcze mikołajki.



Białe baldachy szczwołu może

fioletowe cieciorki

pachnący rumiankiem rumianek :)


Przedzieram się przez łan dojrzewającego rzepaku


i w końcu docieram do ZDUNGowskiej drogi.



Sad zapowiada jabłkową ucztę - może już za miesiąc


pola mienią się kolorami



i wracam do domu kolejną lipową aleją.


Przez drugi mostek


biegiem - bo trzeba obiad gotować...

2 komentarze:

  1. Cudowny spacer. Wilgę też chciałabym zobaczyć...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widziałam ich dziś kilka, chyba cała rodzinka z młodymi. Ale zrobić wildze zdjęcie to już wyczyn.

      Usuń

Proszę jakoś podpisywać komentarze.